blaszana PUSZKA po landrynkach kolekcje PRL. od Super Sprzedawcy. Black Weeks. 25,00 zł. cena z 30 dni. 23, 75 zł. 32,74 zł z dostawą. Produkt: Blaszana PUSZKA po landrynkach kolekcje PRL. dostawa w środę.Hanna Zembrzuska i Jan Kobuszewski byli małżeństwem przez 63 lata. Czy znali receptę na szczęśliwy związek? „Nie ma sprawdzonej recepty, nam po prostu się udało” - powtarzała w wywiadach Hanna Zembrzuska. Gdy Jan Kobuszewski w jednym z wywiadów został zapytany: „Pan to musi bardzo kochać żonę”, odparł krótko: „Muszę”. O ich miłości na całe życie pisze Hanna Faryna-Paszkiewicz w książce "Kobusz. Jan Kobuszewski z drugiej strony sceny". Przedstawimy fragment książki, która ukazuje się teraz w Wydawnictwie MANDO. Hanna i Jan Kobuszewscy: jest jedna, jedyna…miłość Zaraz po dyplomie w życiu Jana Kobuszewskiego zaszła ważna zmiana. Zmiana na całe życie. Gdy tylko otrzymał pierwszy teatralny angaż, a tym samym zapowiedź bodaj namiastki finansowej samodzielności, w październiku 1956 roku stanęli przed ołtarzem z Hanną Zembrzuską, właściwie Hanią, takie bowiem imię zapisano w jej dokumentach. Jej mama, rodowita Bułgarka, przeczytała kiedyś Hanię Henryka Sienkiewicza. Nie wiedziała, że imię to ma w polskim języku inną, bardziej oficjalną formę. Hania była więc koleżanką ze Szkoły Teatralnej, śliczną dziewczyną o wielkim wdzięku i talencie. Studiowała rok niżej. Przyjęto ją, pod warunkiem że uwolni się od śpiewnego, bałkańskiego akcentu, że poprawi polszczyznę. Wspomina, że koledzy tłumnie ją adorowali, ale tylko Janek szedł z pomocą. Otoczył nieco zagubioną koleżankę opieką, partnerując jej w próbach do szkolnych zadań i poprawiając wymowę. Był to jego starannie ukrywany koncept. Okoliczności pierwszego spotkania nie były romantyczne, żadnego coup de foudre ani strzał amora. Ona, spytana, jak się poznali, czy na zajęciach, czy w towarzystwie, odpowiedziała, że… na korytarzu. On pamiętał, że zobaczył ją w Szkole, samą, siedzącą pod schodami. Gdzieś wspomniał, że była to kolejka do szkolnej poradni zawodowej. Nie było więc scen balkonowych, tylko banalne schody lub korytarz. Od dnia ślubu dane im było przeżyć razem sześćdziesiąt trzy lata, przedtem znali się ponad dwa. Nieraz byli pytani o receptę na tyle lat dobrego pożycia. I o to pierwsze spotkanie. Przecież powinno być magiczne. Nadzieję na niezwykłą odpowiedź rozwiewa ten sam do dziś widok szkolnego korytarza w gmachu przy Miodowej i zwykłych schodów. Dodajmy więc spacery po zajęciach uliczkami Starego Miasta, ślimakiem ulicy Karowej albo wino u Fukiera - to były pierwsze wspólne chwile. Hanna Zembrzuska miała problemy z akcentem z prostej przyczyny (…). Jej mama Paulina, dla rodziny Pola, z domu Beneva, była Bułgarką, rozmawiała więc z dziećmi w swoim języku. Mieszkali w Sofii. Ojciec Władysław Zembrzuski, Polak, zajęty był pracą w dyplomacji. Nie miał czasu na przekazanie polszczyzny dzieciom. Wspominała [Hanna – przyp. red.]: „Nie znałam dobrze języka polskiego, komisja przyjęła mnie na studia, pod warunkiem że opanuję mowę ojczystą, i to bez akcentu”. Piękna blondynka miała rzesze wielbicieli. „Janek był z nich najsprytniejszy, udawał, że jest tylko kolegą, pomagał w nauce, a potem powiedział, że mnie kocha. Ja też się w nim zakochałam. Przez następne dwa lata byliśmy parą”. Gdy ostatecznie Jan wygrał rywalizację o jej względy i był pewien wzajemnego uczucia, postanowił się oświadczyć. „Odwaliłem się w garnitur, kupiłem kwiaty, które wręczyłem przyszłej teściowej, dygnąłem grzecznie i… usiadłem. No i tak rozmawiamy sobie, rozmawiamy, a ja nie wiem, jak zacząć. Godzinę siedzę i nic. W końcu mój przyszły teść mówi: «Janek, ty zdaje się chciałeś o coś nas poprosić». «Tak, o rękę Hani», wyjąkałem z ulgą”. Hanna Faryna-Paszkiewicz "Kobusz. Jan Kobuszewski z drugiej strony sceny" Cywilny ślub państwa Kobuszewskich miał miejsce 7 października 1956 roku o godzinie 10, potem o 17 był ślub kościelny w akademickim kościele św. Anny przy Krakowskim Przedmieściu. (…) Ksiądz, który udzielał sakramentu ślubu, wraz z życzeniami powiedział, że składali przysięgę, jakby byli po… szkole teatralnej. Zapewne dykcja i intonacja, ale także postawa, „mowa ciała”, zdradzały świeżo zdobyty zawód młodej pary. (…) Zawodowe drogi Hanny Zembrzuskiej i Jana Kobuszewskiego często prowadziły przez te same sceny, ale rzadko obsadzano ich w tych samych przedstawieniach. Zagrali na przykład razem w „Przygodach króla Artura” Sigrid Undset w Teatrze Telewizji (1960), w reżyserii Andrzeja Boguckiego, dwa lata później w Narodowym w „Zemście” (ona - Klarę, on - Papkina), a potem w sztuce Rittnera „Człowiek z budki suflera” (ona - Ewelinę Corelli, on - Kudeliusa), i w „Uczniu diabła” Shawa. (…) Po dyplomie Hanna Zembrzuska zagrała tytułową „Syrenę warszawską” w reżyserii Tadeusza Makarczyńskiego według noweli Stanisława Dygata. Potem, w 1958 roku, rolę pocztowej telegrafistki Irki w filmie „Wolne miasto” Stanisława Różewicza. Film opowiadał o przygotowaniach poprzedzających wybuch drugiej wojny światowej i tajnej misji Konrada Guderskiego (w tej roli Stanisław Jasiukiewicz). Telegrafistka Irka miała narzeczonego, marynarza Janka (grał go Jan Machulski). Niestety, dziewczyna ginie w ostrzeliwanym budynku gdańskiej Poczty Polskiej. Film nieraz pokazywano w telewizji w okolicach 1 września. Był traumatycznym obrazem dla córki państwa Kobuszewskich. „Chodź, zobacz, mamusię ci zastrzelili”, Maryna na zawsze zapamiętała tę scenę i czyjś bardzo niemądry komentarz, gdy wołano ją, by zobaczyła swoją bardzo młodą mamę na ekranie telewizora. (…) Śledząc ich równoległe zawodowe kariery, trudno nie zauważyć, że przez dziesięć pierwszych lat małżeństwa to Hanna przeżywała zawodowe spełnienie. Jan, jak sam wspominał, bywał „panem Zembrzuskim”. Z czasem grał więcej i tak już zostało. „Moje pierwsze honorarium oddałem żonie na prowadzenie domu. To było w 1956 roku. Kwota było bardzo mała. Wynosiła 904 złotych «na rękę» co stanowiło równowartość bodaj ośmiu dolarów”, wspominał ówczesne realia. Bywał zazdrosny o żonę. Kiedyś za saskokępskich czasów Hanna długo nie wracała do domu. Janek przemierzał balkon na piętrze. Wreszcie zauważył, że żona idzie, ale nie sama, tylko z… Andrzejem Łapickim. Zdaniem Jana zbyt czule i zbyt długo żegnali się przy furtce. Nie wytrzymał. Zjechał po rynnie i po prostu przegonił pana Andrzeja. Ona tłumaczyła, że to taki ładny chłopak, więc długo rozmawiali. Hanna Faryna-Paszkiewicz "Kobusz. Jan Kobuszewski z drugiej strony sceny" Wydawnictwo MANDO, Kraków 2021 Początkom jej zawodowej kariery towarzyszyły liczne fotosy, wywiady, zdjęcia na okładkach czasopism. Dzięki temu już w odległych latach pięćdziesiątych PRL-u artystyczne małżeństwo p. Kobuszewskich zyskało popularność. Jednak najpierw Hanna, potem Jan. Szły za tym nieśmiałe próby prasowej reklamy i podglądania życia prywatnego. Niby przyłapani na zakupach (eksportowa szynka w puszce w rękach Hanny), w drodze na sylwestra, w gabinecie luster wesołego miasteczka czy w domowych pieleszach. Gdy na świat przyszła ich córka Marianna, „Express Wieczorny” informował o tym fakcie na pierwszej stronie. Byli znani, lubiani, popularni. Czasem dla żartu, ale i z miłości do żony Jan wykorzystywał swoją rozpoznawalność. Na przykład: „Odwiedziliśmy kiedyś przyjaciół na Bielanach. Mieszkaliśmy na Mokotowie i Hania uparła się, że nie będziemy wracać do domu taksówką. Uznała, że jest zbyt droga, tym bardziej w nocy, i ona pojedzie do domu, owszem, ale tylko autobusem. Cóż było robić? Wyszedłem, złapałem autobus, który zjeżdżał do zajezdni, dałem kierowcy stówkę i podjechaliśmy razem pod okno. Wszedłem do domu przyjaciół i oświadczyłem: Haniu, jest już autobus. Ona na to zdziwiona: Gdzie? – A tu, pod oknem stoi”. Z upływem lat coraz częściej pytano ich, jak spędzić w harmonii tyle lat. Czy istnieje recepta na udany, długotrwały związek? „Hania uważa, że prócz miłości ważna jest tolerancja i cierpliwość. Przeżyliśmy razem wiele pięknych chwil i szybko przekonaliśmy się, że jesteśmy jak papużki nierozłączki. Kiedy jednemu coś dolega, drugie staje się nie do życia. Stąd właśnie byliśmy i jesteśmy dla siebie wielkim wsparciem, zwłaszcza w trudnych chwilach, takich jak choroba”, mówił Jan w 2018 roku. Hanna Zembrzuska kiedyś dodała: „Nigdy nie miałam wątpliwości, że wiążąc się z dryblasem z głową w chmurach, zrobiłam najlepszą rzecz w życiu”. Czy więc znali receptę na szczęśliwy związek? „Nie ma sprawdzonej recepty, nam po prostu się udało”, powtarzała w wywiadach Hanna Zembrzuska, a Jan dodawał: „Dobrze jest też mieć dzieci. Dzieci godzą. A potem dobrze jest mieć wnuki - bo to wielka frajda bez żadnej odpowiedzialności”. Hanna Zembrzuska mówiła, że w małżeńskim układzie była zwolenniczką kompromisów. Matka wpoiła jej nadto pewną zasadę: jeśli coś nas poróżniło w ciągu dnia, nie położę się spać niepogodzona z mężem. Medal za długotrwałe, pięćdziesięcioletnie pożycie otrzymali z rąk prezydenta Lecha Kaczyńskiego w 2006 roku. Także z tej okazji, razem z zespołem Teatru Kwadrat wzięli udział we mszy świętej na Jasnej Górze. W jednym z wywiadów z tej okazji na stwierdzenie „Pan to musi bardzo kochać żonę”, Jan Kobuszewski odpowiedział krótko: „Muszę”. Albo dla żartu, wychodząc naprzeciw niestworzonym plotkom, przedstawiał Hannę: „Moja pierwsza żona”. Ona natomiast pytana o ich związek wyznała poważnie: „Janek jest w moim życiu niezbędny”.
Zdjęcie o Pyszna szynka gotowana w puszce na drewnianej desce z przyprawami. zamykanie. Obraz złożonej z tradycyjny, kiełbasa, piec - 197033945
1. Peklowana szynka wieprzowa w puszce, na zimno – ile ma kalorii i składników odżywczych? Peklowana szynka wieprzowa w puszce, na zimno w 100 gramach posiada wartość energetyczną 144 kcal. Zobacz film: "Żywność light pod lupą dietetyka" W produkcie znajduje się wiele składników odżywczych, w tym: 17,97 g białka, 0 g węglowodanów, 0 g cukrów, 0 g błonnika. Peklowana szynka wieprzowa w puszce, na zimno ma w 100 g 7,46 g tłuszczów, w tym: 2,45 g tłuszczów nasyconych, 3,57 g tłuszczów jednonienasyconych, 0,76 g tłuszczów wielonienasyconych. W produkcie jest 38,0 mg cholesterolu. 2. Peklowana szynka wieprzowa w puszce, na zimno – jakie ma witaminy? Peklowana szynka wieprzowa w puszce, na zimno to produkt zawierający 0 mg witaminy C, 0 µg RAE witaminy A, 0,19 mg witaminy E, 22,0 witaminy D oraz 0 µg witaminy K. Peklowana szynka wieprzowa w puszce, na zimno zawiera również witaminy z grupy B: 0,88 mg witaminy B1, 0,23 mg witaminy B2, 4,59 mg witaminy B3, 68,7 mg witaminy B4, 0,46 mg witaminy B5, 0,46 mg witaminy B6, 6,00 µg witaminy B9, 0,80 µg witaminy B12. 3. Peklowana szynka wieprzowa w puszce, na zimno – jakie ma mikroelementy i makroelementy? Peklowana szynka wieprzowa w puszce, na zimno ma w sobie: 6,00 mg wapnia, 0,90 mg żelaza, 16,00 mg magnezu, 207 mg fosforu, 334 mg potasu. Ponadto w produkcie znajduje się 1,276 mg sodu, 1,84 mg cynku, 0,08 mg miedzi, 0,02 mg manganu i 22,1 µg selenu. 4. Peklowana szynka wieprzowa w puszce, na zimno - kalorie i wartości odżywcze Kalorie i wartości odżywcze Zawartośćw 100 g Zawartośćw 140 g (1 szklanka) Wartość energetyczna 144 kcal 202 kcal Białko 17,97 g 25,2 g Węglowodany 0 g 0 g Cukier 0 g 0 g Błonnik 0 g 0 g Tłuszcz 7,46 g 10,44 g Tłuszcze nasycone 2,45 g 3,43 g Tłuszcze jednonienasycone 3,57 g 5,00 g Tłuszcze wielonienasycone 0,76 g 1,06 g Cholesterol 38,0 mg 53,2 mg Witamina C 0 mg 0 mg Peklowana szynka wieprzowa w puszce, na zimno (Flickr) polecamy
Zobacz Szynka w plastrach Morliny 1 g w najniższych cenach na Allegro.pl. Najwięcej ofert w jednym miejscu. Radość zakupów i 100% bezpieczeństwa dla każdej transakcji.
"Nie byłoby w powojennej Polsce żadnego luksusu, gdyby nie Trójmiasto" - twierdzi Aleksandra Boćkowska, autorka książki "Księżyc z Peweksu. O luksusie w PRL". Luksus w PRL-u brzmi jak oksymoron, a jednak występowało takie zjawisko. Jak ten luksus wyglądał? Papier toaletowy, mięso, słodycze, pomarańcze i banany - to jego oblicza. Niektóre lokale, restauracje, hotele, a nawet całe osiedla uważane były za ekskluzywne, a przebywanie w nich pożądane. Te i inne enklawy luksusu znajdowały się w Trójmieście. Jakie dokładnie? Przeczytacie w tym Czy to pamiętasz?Nostalgia i tęsknota za PRL-em Z sondaży wynika, że Polacy coraz bardziej tęsknią za PRL-em. Epoka Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej to okres, który przypadł na lata 1952-1989. Jest on dziś bardzo często wspominany i niejednokrotnie przywoływany w kulturze, a zwłaszcza w literaturze i filmie. Można powiedzieć, że wręcz panuje ostatnio moda na PRL. Cenimy tamto wzornictwo, trzymamy w domach meble i dizajnerskie przedmioty codziennego użytku z tamtych czasów, z sentymentem przywołujemy dawne zwyczaje, wraca moda z czasów PRL-u. Nic dziwnego, że PRL jest żywy w naszej pamięci i kulturze - wszak to nasza najmłodsza historia, którą pokolenia 40-latków i starszych noszą w sercu, a nic tak nie wzbudza sentymentu jak czasy dzieciństwa lub także: Hity PRL-owskiego wzornictwa. "To moda, która nie przeminie" Ale czy faktycznie jest za czym tęsknić? Nostalgia za przeszłością nie zawsze jest równoznaczna z pozytywną oceną tamtego okresu, choć chętnie do niego wracamy. Potwierdzają to nasze artykuły na temat czasów transformacji i lat 90. oraz wcześniejszych dekad, które cieszą się wśród czytelników dużym zainteresowaniem. Dlatego też postanowiliśmy poszerzyć temat Życia z Peweksu, czyli o luksusie w PRL-u i w naszym kolejnym artykule rozwijamy wątek luksusu w erze socjalizmu w także: Tym żyło Trójmiasto 50 lat temuTowary luksusowe: papier toaletowy i szynkaW czasach, w których półki sklepowe świeciły pustkami, a jedzenie i inne towary kupowało się na kartki, najwyższym dobrem stawało się posiadanie i dostęp do tego, czego właśnie Dostęp do czegokolwiek. Bo zawsze były ogromne kłopoty z zaopatrzeniem oraz obowiązywał system rozmaitych reglamentacji - przydziałów, talonów i tak dalej - mówiła Aleksandra Boćkowska w naszym wywiadzie na temat gdyńskiego luksusu w czasach PRL.. Najczęściej pożądane było jedzenie: mięso (zwłaszcza szynka, polędwica, baleron), cukier (słodycze, pomadki, czekolada), cytrusy, przyprawy, banany, a także papierosy i alkohol oraz coca-cola i inne napoje w puszkach, które po wypiciu się zbierało i ustawiało jako ozdoby na półkach - były to swoiste także: Dni bezmięsne - absurdy PRL-u w TrójmieścieTowarem luksusowym był nawet papier toaletowy - niektórzy z nas wciąż pamiętają, jak się chodziło ze zdobytym "naszyjnikiem" ze związanych sznurkiem rolkami papieru, przewieszonym na ramionach. Nic dziwnego, że tak było, skoro "produkowało się rocznie siedem rolek papieru toaletowego na głowę", jak z dumą donosił 22 lutego 1988 r. Dziennik W PRL reglamentowano towary i prawie na wszystko obowiązywały kartki: cukier, masło, margaryna, mięso z kością, papierosy, wódka z możliwością zamiany na tabliczkę czekolady, buty oraz talony na sprzęt gospodarstwa domowego itp. Zawsze "diabli mnie brali", gdy np. nie mogłem zrealizować swojego przydziałowego talonu na buty, ponieważ nie było w sprzedaży określonego rozmiaru czy też interesującego mnie wzoru. Bardzo marzyłem o "zdobyciu" jakichś niedrogich adidasów, niestety zawsze okazywało się, że było to tylko niespełnione marzenie - wspomina w swoich felietonach Edward Roeding, ekonomista i także: Cukier na kartki. Mija kolejna rocznica reglamentacji Oazy luksusu: hale targowe, targowiska, rynkiJednymi z największych oaz luksusu stawały się w związku z tym miejsca handlowe: targowiska, hale targowe, rynki i inne tego typu przybytki, na których można było upolować wyjątkowe towary. Przykładem sztandarowym są Miejskie Hale Targowe w Gdyni, które przez dziesięciolecia umożliwiały dostęp do najbardziej pożądanych produktów krajowych i importowanych oraz marek z całego świata. Większość z nich była niedostępna w sprzedaży detalicznej za okresie PRL-u przyjeżdżano tu na zakupy z całej Polski. Wielu osobom do dziś gdyńskie hale kojarzą się ze smakiem cytrusów, kawy, niemieckich i angielskich czekolad, a także z pierwszymi kupionymi oryginalnymi jeansami, butami sportowymi "Adidas" czy elektronicznym zegarkiem na rękę. Dostawcami tych towarów byli głównie marynarze i ich rodziny lub osoby otrzymujące paczki od krewnych z zagranicy. Na placu targowym handlowano ponadto produktami z tzw. drugiej ręki. Można tam było zakupić używane ubrania, np. kurtki jeansowe, płyty winylowe, modne okulary, a nawet włoskie także: Hala targowa: dawna mekka handlu w GdyniRównież targowiska w Gdańsku były bardzo popularne i oblegane, zwłaszcza w okresie przedświątecznym, kiedy ludziom zależało na zdobyciu lepszej jakości towarów lub czegoś wyjątkowego. Przykładem jest rynek we Wrzeszczu, który istnieje do dziś, a gdzie można było kupić modne ubrania, elektroniczne gadżety albo pirackie nagrania na kasetach VHS i magnetofonowych. Więcej na ten temat pisaliśmy w osobnym artykule: Rynek we Wrzeszczu jak pudełko czekoladek. Takim miejscem był także Zielony Rynek na Przymorzu, istniejący od 1981 r., który z placu parkingowego, na którym sprzedawali rolnicy z samochodów, przerodził się w targowisko z około 500 stanowiskami handlowymi wszystkich branż. Świątynie luksusu: megasamy, komisy, pedety i delikatesyOczywiście nie tylko na targowiskach się zaopatrywano. Klienci poszukujący towarów zaglądali również do delikatesów, komisów, sklepów kolonialnych, pawilonów handlowych, a także megasamów. Megasamy zaczęły powstawać w latach 70. W środku sklepu klienci mogli swobodnie przemieszczać się z koszykami pomiędzy półkami z artykułami, co było prawdziwą rewolucją jak na tamte czasy. - Świętojańska w dokumentach jest ciemna jak reszta kraju, ale we wspomnieniach pachnie kawą paloną na patelniach przy otwartych oknach. Tu komis, tam kuśnierz, apteka z zagranicznymi lekami i delikatesy ze stoiskiem kolonialnym, w których można też kupić szynkę, zawsze wije się kolejka - pisze o Gdyni Aleksandra Boćkowska w swojej Gdańsku to Wrzeszcz stał się centrum handlowo-usługowym i to tutaj pojawiało się najwięcej wyjątkowych sklepów, takich jak Powszechny Dom Towarowy "Neptun" - otwarty w 1951 r. "Pedet" - jak pisze w swoim artykule Cristal, delikatesy i "Pedet", czyli neonowy Wrzeszcz Jarosław Wasielewski - był przez cały okres PRL-u największym domem towarowym Gdańska. Drugim pod względem popularności obok "Pedetu" był Spółdzielczy Dom Towarowy "Społem", który otwarto już w 1949 r. Po przebudowie od 1961 r. i zmianie nazwy na "Sezam" na trzech piętrach i parterze rozmieszczono 24 działy handlowe, gdzie można było zakupić: wyroby z tworzyw sztucznych, sprzęt RTV i AGD, odzież, zabawki, tekstylia, pasmanterię, obuwie, konfekcję, artykuły sportowe, dekoracyjne. Więcej na jego temat przeczytacie w artykule: Burzliwa historia wrzeszczańskiego "Sezamu".Również w 1961 r. powstał Dom Kupca i Usługowca (choć uchwała o jego budowie była już w 1947 r.) - gmach o pięciu kondygnacjach, każda o powierzchni 570 m kw. Na parterze Domu Kupca już od końca lat 40. działał handel i usługi, cukiernia, pracownia jubilerska, sklep spożywczy. W październiku 1957 r. otwarto tu słynną cukiernię Maraska, w latach 60. zaś przeniosła się tu kawiarnia Maleńka. Najsłynniejszym sklepem był jednak otwarty w 1976 r., zajmujący cały parter budynku, drugi trójmiejski (po Gdyni) i 23. w kraju salon słynnej PRL-owskiej sieci odzieżowej Moda także: Dom Kupca - zapomniana świątynia handlu we Wrzeszczu Luksus z Peweksu i BaltonyZ luksusem w PRL kojarzą nam się dziś głównie Peweksy. W sklepach Przedsiębiorstwa Eksportu Wewnętrznego "Pewex" za dolary i bony towarowe sprzedawano towary z importu, ale i krajowe, w tym polską wódkę. Co można było kupić w Peweksie? Praktycznie wszystko: perfumy, kafelki, piwo w puszkach i amerykańskie papierosy, oryginalne jeansy marki Rifle czy Wrangler i inne ubrania, odtwarzacze wideo, klocki Lego, resoraki firmy Matchbox, lalki Barbie, gumy do żucia z Kaczorem Donaldem, salami, sardynki i ślimaki w puszkach, tkaniny, ale także elektronikę, w tym konsole i komputery Atari, oraz różne zagraniczne alkohole (koniaki i whisky), coca-colę, sprzęt RTV, kosmetyki i W Peweksie można było kupić też samochód. W końcu 1988 r., o ile dobrze pamiętam, Fiat 125 p kosztował ponad 2500 dolarów. Dla uzmysłowienia sobie "wartości" samochodu, to w tym czasie, mając ukończone podwójne studia wyższe (techniczne i ekonomiczne), pracując w stoczni na stanowisku specjalisty projektanta przy projektowaniu nowoczesnych statków, zarabiałem aż ok. 30 dolarów miesięcznie. Kilka miesięcy później, pracując w Holandii jako niewykwalifikowany robotnik, bez znajomości języka, sortując kwiaty, zarabiałem ponad 30 dolarów dziennie - wspomina Edward turystów głównymi klientami Peweksów byli marynarze, którzy część pensji otrzymywali w dodatku dewizowym. Zwykłych zjadaczy chleba raczej nie było stać na zakupy w Peweksie. Tutaj znajdziecie archiwalne artykuły na ten temat zgromadzone w Bałtyckiej Bibliotece Cyfrowej (BBC).Z Gdyni wywodzi się druga sieć sklepów o podobnym charakterze - sklepy i kioski "Baltony", rozwijane od 1984 r. Wcześniej - od 1949 r. - Przedsiębiorstwo Państwowe "Baltona" zajmowało się zaopatrywaniem głównie placówek dyplomatycznych i statków. W 1956 r. rozpoczęło również sprzedaż detaliczną w sklepach oraz na przejściach granicznych. W 1971 r. Baltona "weszła" na pokłady samolotów. Od 1984 r. zajmowała się także sprzedażą wysyłkową towarów z katalogu. Baltona była synonimem luksusu, podobnie jak Peweks. Do kupienia były tam: szynka w puszce, kawa, zagraniczne alkohole i inne towary uważane za luksusowe. Powiew luksusu: hotele jak wyspyPowiewu luksusu szukano nie tylko w miejscach handlowych, polując na wyjątkowe towary, lecz także tam, gdzie pojawiali się turyści z zagranicy, niosący ze sobą aurę lepszego, nieznanego świata. Do takich miejsc należały przede wszystkim hotele, o których Boćkowska pisała, że są jak wyspy, "gdzie zwykli ludzie zaglądali, by posiedzieć w holu i poczuć się trochę jak za granicą. Przecinały się tam drogi artystów, intelektualistów, prywatnych przedsiębiorców, półświatka i cudzoziemców". Do takich wyjątkowych hoteli należały Grand Hotel (dziś Sofitel), Hotel Monopol w Gdańsku (dziś Scandic) czy Hotel Orbis "Gdynia" (dziś Mercure).Ten ostatni otwarto w 1983 r. Słynął on z wystawnych bankietów, różnych pokazów, konkursów i najlepszych balów, odwiedzających go cinkciarzy, a także pięknych tancerek w klubie nocnym Nautica, zwanym potocznie Piekiełkiem (od czerwonego koloru jego ścian). Tutaj też zawsze zatrzymywały się gwiazdy i goście podczas Polskiego Festiwalu Filmów Fabularnych. W Hotelu Gdynia były też sklepy: Pewex, Baltona i jubiler, do których przychodzono tylko po to, żeby popatrzeć na towary, tj.: futra, skórzane torby, pomarańcze i dobre alkohole. Hotel oferował swoim gościom ponadto basen, solarium, saunę i sale konferencyjne. Przeczytaj także: Dawne trójmiejskie świątynie hazardu- Z tego, co pamiętam, to takimi niedostępnymi obiektami dla zwykłego "zjadacza chleba" były w Jelitkowie dwa hotele należące wówczas do Orbisu: hotel Posejdon i Marina. W Oliwie w pawilonach przy ul. Czyżewskiego znajdował się pozakartkowy sklep mięsny, ale to raczej wspomnienia moich rodziców, bo ja urodziłem się w 1965 r. - wspomina Piotr Leżyński, autor strony Smak luksusu: kawiarnie, restauracje, kluby nocneW Hotelu Gdynia znajdowała się także słynna kawiarnia "U Marysieńki". Była to jedna z kilku ekskluzywnych kawiarni w Trójmieście, tuż obok Cafe Cyganeria (najstarszej kawiarni w Trójmieście, istniejącej od 1946 r., o której przeczytacie tutaj: Nowe życie legendarnej Cyganerii) czy kultowej już cukierni Delicje, która została otwarta w 1979 r. i istnieje do dziś, a co ważniejsze zachowała swój wystrój sprzed lat. Niedawno pisaliśmy o tym lokalu w artykule: Kultowa cukiernia Delicje skończyła 42 ekskluzywnych lokali w Trójmieście było wiele, nie tylko kawiarni, ale także restauracji i klubów. Do niektórych restauracji niełatwo było się dostać, a ponadto obowiązywały w nich różne zasady, np. należało być odpowiednio ubranym, czyli koniecznie "pod krawatem". Mało kogo zresztą było stać na jedzenie w takich miejscach, dlatego odwiedzały je raczej elity i polityczni oficjele. Jedno z nich - luksusową gdańską restaurację "Pod Łososiem" - wspomina w swojej książce "Ślepa kuchnia" Monika Milewska. - Odwiedzający w stanie wojennym stołówkę partyjni oficjele wyraźnie nie ufali jej personelowi. Do obsługi ich wizyt w stoczni sprowadzano kucharzy z Warszawy albo korzystano z cateringu, zamawiając wykwintne dania w luksusowej gdańskiej restauracji "Pod Łososiem" - pisze autorka. Z kolei do najsłynniejszych klubów nocnych należał gdyński Maxim, a w Gdańsku kawiarnia i klub nocny Cristal we O Maximie w Gdyni słyszała cała Polska, a bawiła się w nim peerelowska śmietanka towarzyska z całego kraju. Ekskluzywna restauracja, strojna w dzieła sztuki i stylowe meble, z przeszkloną ścianą i widokiem na morze, kilkoma barami i drzewem w środku powstała na przełomie lat 70. i 80. Od początku wabiła obcokrajowców z "zielonymi", marynarzy i cinkciarzy. Rozsławiona przez piosenkę Lady Pank stała się miejscem zabaw, obfitującym w kawior i szampana, ówczesnej elity finansowej - biznesmenów, gwiazd kina i estrady, ale i gangsterów. Drink kosztował tu tyle, ile wynosiła przeciętna pensja - pisze Przemysław Kozłowski na stronie także: Słynne trójmiejskie kluby. Tu bawili się biznesmeni, politycy, gangsterzy, celebryci Zegarkowo, Olimp, rejs Batorym i... zagranicaLudzie w tamtych czasach, szczególnie w okresie "małej stabilizacji" i później, chcieli jednak zaznawać dobrobytu nie tylko od święta. Dla wielu takim luksusem stawała się możliwość zamieszkania w bloku z wielkiej płyty i posiadanie ciasnego, małego, ale własnego "em". Inni marzyli z kolei o zamieszkaniu w najwyższym budynku w mieście w tamtych czasach, który "wnosił do Wrzeszcza odrobinę zachodnioeuropejskiego luksusu - jak pisała o słynnym "Dolarowcu" Anna Sakowicz w powieści "Jaśminowa Saga".Wieżowiec "Olimp" był synonimem luksusu w czasach PRL-u. Nazwa ta pochodzi od nieistniejącej już restauracji, która znajdowała się na ostatnim piętrze budynku. Termin "Dolarowiec" odnosi się z kolei do tego, że mieszkania w budynku można było kupić wyłącznie za dewizy, przede wszystkim dolary. - Choć mieszkania najsłynniejszego wieżowca Wrzeszcza nie były zbyt obszerne, prezentowały nadzwyczaj wysoki standard. Dębowe parkiety w pokojach, kafelki w łazienkach i kuchniach wyposażonych w kuchenki gazowe czy windy na klatkach schodowych sprawiały, że na przełomie lat 60. i 70. można było je nazwać wręcz luksusowymi. Nie bez znaczenia był również widok, który rozciąga się z wyższych kondygnacji. Warto również wspomnieć, że w czasach swojej świetności wrzeszczański wieżowiec był podziwiany nie tylko ze względu na standard mieszkań. Sama jego bryła, zaprojektowana w duchu modernizmu, przywodziła gdańszczanom na myśl widoki z zachodnich metropolii, usianych drapaczami chmur. Namiastką "lepszego świata" był także Pewex, który znajdował się niegdyś na pierwszym piętrze - piszą o "Dolarowcu" Rafał Borowski i Magda Mielke. Również osiedla, takie jak słynne "Zegarkowo", czyli PLO-owskie osiedle domków jednorodzinnych, uważane było za nowobogackie, choć życie tam z luksusem - jak się okazuje - nie miało zbyt wiele wspólnego. Było to pierwsze osiedle zbudowane specjalnie dla marynarzy. Powstało pod koniec lat 50. w Orłowie, między Kępą Redłowską a Aleją Marynarskie rodziny zaciągnęły kredyty, żeby tam zamieszkać. A że były to lata 50., kiedy marynarze z rejsów przywozili przeważnie zegarki, taksówkarze nazwali osiedle "Zegarkowem" - że niby tylko z przemytu zegarków taki majątek. Potem, gdy modne były nylonowe rajstopy, mówiono na osiedle "Nylonowo". Kiedy szykowałam się do rozmów z mieszkańcami osiedla, spodziewałam się opowieści o rozbrykanych marynarzowych, które wolne chwile spędzają na Świętojańskiej w futrze oraz złocie. Dostałam tymczasem obraz zabieganych żon wiecznie nieobecnych mężów, które muszą troszczyć się o koks, by dogrzać domy, o dzieci, o remonty, o grządki, by wykarmić rodzinę, a często również letników. Jak na ówczesne czasy "Zegarkowo" niewątpliwie było wyjątkowe, ale trudno powiedzieć, że luksusowe - zapewnia Aleksandra luksusu, na który w PRL mogły pozwolić sobie tylko jednostki, był rejs transatlantykiem "Batory", wyjazd za granicę i zagranica w ogóle. Ale to już temat na inną opowieść.Wszystko zaczęło się od hitlerowskiego złota. Legendy o poutykanych w rozmaitych miejscach na Dolnym Śląsku nazistowskich skrytkach, wypełnionych złotem, pieniędzmi, biżuterią i dziełami sztuki, od połowy 1945 roku rozpalały wyobraźnię zarówno szarych obywateli, jak i członków peerelowskich elit. fot. National Archives and Records Administration/domena publiczna Część skarbów przywłaszczył sobie Edward Gierek z małżonką. Zdjęcie poglądowe: Wizyta amerykańskiej pary prezydenckiej w Warszawie (grudzień 1977) Bezpieka bardzo szybko wpadła na trop skarbów, które Niemcy mieli podobno ukryć w twierdzy Breslau. Krótko po wojnie zaczęły się intensywne poszukiwania zaginionego majątku hitlerowców. Gra toczyła się o wysoką stawkę – chodziło o kilkadziesiąt ton złota z wrocławskiego skarbca, a także inne bogactwa pozostawione na Ziemiach Odzyskanych przez ich byłych mieszkańców. Złoto dla zuchwałych Chętnych do wzbogacenia się na powojennych łupach nie brakowało, lecz kiedy kolejne tropy okazywały się błędne, partyjni oficjele zaczęli szukać źródeł dodatkowego zarobku gdzieś indziej. Wyróżniał się wśród nich Ryszard Matejewski, wicedyrektor Departamentu Śledczego Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, szef departamentu II MSW (kontrwywiadu) i dyrektor generalny ds. SB w resorcie. Jak opisuje go w książce Zaginione złoto Hitlera, która właśnie ukazała się nakładem wydawnictwa Znak Horyzont, Tomasz Bonek: Oczy zawsze mu się świeciły na myśl o złocie. W kraju przecież wciąż było bardzo biednie. Teraz miał możliwość zajęcia się jego poszukiwaniem. A że władza deprawuje, wiemy doskonale z historii i literatury. Matejewski też uległ pokusie. Pragnął złota i biżuterii ze wszystkich możliwych źródeł. Nie pogardziłby niemieckimi skarbami. Od lat 60. do 1971 r. grupa rabunkowa funkcjonariuszy MSW pod wodzą Matejewskiego przeprowadziła na Zachodzie tajną operację i nielegalnie pozyskiwała dewizy i złoto – kradli, dokonywali rozbojów z bronią w ręku, zastraszali, a może i dopuszczali się straszniejszych zbrodni. Oficjalnie pieniądze miały iść na potrzeby wywiadu i kontrwywiadu, w rzeczywistości jednak pracownicy resortu „pożyczali sobie” biżuterię, dolary, niemieckie marki oraz funty szterlingi, a następnie je sprzedawali. Za zdobyte w ten sposób pieniądze zapewniali sobie odrobinę luksusu w siermiężnej peerelowskiej rzeczywistości. Na liście ich zakupów znajdowały się telewizory, kawa i szynka w puszce z Peweksu czy ekskluzywne kosmetyki. Zobacz również:„Meble, mały fiat – oto marzeń szczyt”. O popularnym maluchu, który stał się naszą codziennościąFatalne polskie drogi? 70 lat temu dramatycznie brakowało nie tylko szos, ale i samochodów!Matrioszki Stalina. Czy Polską Ludową rządziły sobowtóry? Kuj „Żelazo”, póki gorące! W końcu wpadli – dzięki donosom „życzliwych” kolegów, którzy również uczestniczyli w procederze, ale (we własnym mniemaniu) zarabiali na nim za mało. Gdy o sprawie zrobiło się głośno, oficerowie MSW w panice ukryli część zagrabionych majątków na terenie swoich ogródków działkowych nad Zalewem Zegrzyńskim (stąd kryptonim całej afery – „Zalew”). Zdało się to jednak na nic. Tomasz Bonek w książce Zaginione złoto Hitlera wylicza: Aresztowano 36 osób, skazano kilka, w tym Ryszarda Matejewskiego – na 12 lat pozbawienia wolności. W ich domach śledczy znaleźli 82 kilogramy złota, ponad 150 tys. dolarów amerykańskich oraz 5 mln złotych. Całość o wartości 40 mln złotych. Pozostali pracownicy „ministerstwa poszukiwania skarbów” dostali kary od 2 lat i 6 miesięcy do 9 lat więzienia. Można by pomyśleć, że takie wyroki zadziałają prewencyjnie. Ale nie, w najmniejszym stopniu nie odstraszyły one chętnych do łatwego zarobku. W połowie lat 80. wybuchł kolejny skandal – tym razem nazwany aferą „Żelazo”. Znów poszło o nielegalne pozyskiwanie funduszy – rzekomo na akcje wywiadowcze, a faktycznie – na zapewnienie sobie przez wysoko postawionych urzędników MSW wygodnego życia w PRL. W tym „szczytnym” celu zaangażowani w akcję gangsterzy byli gotowi posunąć się do wszystkiego. Nawet do morderstwa (choć utrzymywali, że ofiary śmiertelne były niezamierzone). Mirosław Milewski Jak obliczono, ministerialny łup obejmował sto kilogramów złota (głównie biżuterii), dużo kamieni szlachetnych, luksusową odzież, zapalniczki, a także kilkaset kontenerów ze srebrem. Kierujący wówczas I Departamentem MSW Mirosław Milewski tłumaczył później pokrętnie: Była to operacja nietypowa, operacja taka, w której śmierdziało. Stąd trzeba było mieć zgodę określonego wyższego szczebla. Na ogół ja sobie nie przypominam, żeby poza sprawami jakimiś szczegółowymi, operacjami, żeby sekretarz KC czy premier coś akceptował. Więc widocznie uznana była ta sprawa za tej skali, wagi. Brało się to z tego, że wówczas to zapotrzebowanie na pieniądze było wielkie i stąd szukało się wszelkich sposobów. Z jego zeznań wynikało, że część zdobytych na działalności przestępczej skarbów przywłaszczyli sobie przedstawiciele najwyższych władz: Edward Gierek, jego żona Stanisława, Jan Szydlak, Zdzisław Grudzień i inni. Sporo łupów upłynnili też w tajnym sklepiku działającym w budynku ministerstwa w latach 70. szeregowi pracownicy, którzy skradzioną biżuterię i inne precjoza otrzymywali w ramach premii. Ostatecznie przestępczą działalność MSW ukrócono, a Mirosława Milewskiego usunięto z Biura Politycznego KC. PRL – Przestępcza Republika Ludowa Afery „Zalew” i „Żelazo” – choć niewątpliwie najgłośniejsze – bynajmniej nie były jedynymi przypadkami nadużyć w czasach komunizmu. W Ludowej Polsce przestępstwa gospodarcze były na porządku dziennym. Co więcej, również klepiący biedę szarzy obywatele nie byli święci, choć w ich przypadku łatwiej chyba o zrozumienie motywów kryminalnego postępowania. Mirosław Romański podsumowuje: Zjawisko afer, nadużyć, przestępstw gospodarczych widoczne w życiu społecznym przez cały okres PRL istniało praktycznie na każdej płaszczyźnie. Obejmowało wiele osób z różnych grup społecznych – od czołowych decydentów państwowych, poprzez lokalnych przywódców, szefów zakładów pracy, prezesów spółdzielni, a także osób w żaden sposób niezwiązanych z partią. Dla tych, którzy sprawowali władzę, stanowisko umożliwiało załatwienie wielu spraw, toteż bardziej lub mniej sprytnie to wykorzystywali, niejednokrotnie narażając się prawu. Z kolei dla zwykłych obywateli, którym żyło się w PRL na ogół ciężko, możliwość dodatkowego przychodu była jak najbardziej pożądana. Stąd rosnąca spekulacja, handel dewizami, sprowadzanie dóbr materialnych z Zachodu. O skali zjawiska najlepiej świadczy fakt, że według oficjalnych danych Prokuratury Generalnej tylko w 1980 roku aż około tysiąc skierowanych do sądów aktów oskarżenia dotyczyło różnego rodzaju afer gospodarczych. Objęły one 3,4 tysiąca osób, z czego jedna trzecia piastowała wysokie funkcje kierownicze. W 491 przypadkach oskarżeni byli podejrzewani o zabór mienia o wartości powyżej 200 tysięcy złotych, 51 spraw dotyczyło łapówkarstwa powyżej 100 tysięcy złotych, a 159 – tzw. niegospodarności. W kolejnym roku prowadzono śledztwa przeciwko czterem ministrom, siedmiu wiceministrom oraz siedmiu sekretarzom KW PZPR. Jak widać Gomułka, który jeszcze w latach 60. (przy okazji afery mięsnej, w związku z którą aresztowano ponad 400 osób) twierdził, że „wystarczy powiesić kilku aferzystów, a zapanuje porządek”, mocno się przeliczył… Bibliografia: Afera „Żelazo” w dokumentach MSW i PZPR, oprac. Witold Bagieński, Piotr Gontarczyk, IPN 2013. Tomasz Bonek, Zaginione złoto Hitlera, Znak Horyzont 2020. Jerzy Morawski, Złota afera, Świat Książki 2007. M. Romański, Afery i nadużycia gospodarcze. Przyczynek do badań nad przestępczością w PRL, „Studia z historii społeczno-gospodarczej” t. XII, 2013.
jKeffC.